Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi yeti91 z miasteczka Gorlice/Kraków. Od 1 maja 2009r. przejechałam 48545.26 kilometrów w tym 3908.42 w terenie. Toczę się powoli, ale cały czas do przodu ;P z prędkością średnią 18.84 km/h.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
Grupetto Gorlice 2


Najciekawsze wyprawy:



Kwiatuszki alpejskie Passo dello Stelvio
Passo dello Stelvio 2010


Dookoła pomniejszone
Dookoła Polski 2009


Pielgrzymka pomniejszone
Pielgrzymka Rowerowa Rzeszów-Dębowiec 2009


Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy yeti91.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Grudzień, 2012

Dystans całkowity:18.50 km (w terenie 1.00 km; 5.41%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:1
Średnio na aktywność:18.50 km
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
18.50 km 1.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Całe życie pod górę

Poniedziałek, 31 grudnia 2012 · dodano: 02.01.2013 | Komentarze 0

#lat=50.058022111833&lng=19.891817127075&zoom=13&maptype=ts_terrain
Nie mogę jeszcze biegać, ale dostałam pozwolenie na rower i postanowiłam je wykorzystać ;) Dzisiaj tylko na Kopiec Piłsudskiego pożegnać stary rok, a o tym jaki to był rok będzie w dalszej części.
Jak zauważyliście moje życie już nie kręci się wokół roweru, jednak czasem coś pokręcę i bardzo się z tego cieszę. Patrząc na początek sezonu, można by powiedzieć, że rok zaczął się całkiem nieźle. Pomimo wiecznego zabiegania, znalazłam trochę czasu na starty w barwach UJ w MLA,

XC Pychowice
a nawet też w AMPach, gdzie udało mi się całkiem przyzwoicie pojechać i chociaż przez chwilę przypomnieć sobie stare dobre czasy.
[avi]&feature=youtube_gdata[/avi]
Oprócz rowerowych epizodów nie brakło też innych wypraw w ciekawe miejsca. Zwłaszcza ważny będzie dla mnie wyjazd do Gruzji – kraju, w którym się zakochałam i nic mojej miłości do niego nie zmieni. Chociaż wyjazd ten nie dość że ostatecznie był na wariata, bo kolega, z którym miałam jechać w ostatniej chwili zrezygnował, i prawie cały czas w jego trakcie towarzyszyły mi różne dolegliwości (o niektóre zaczęły się już przed wyprawą), to miło go wspominam.

Georgia, my love :)
Poza Gruzją udało mi się też wyskoczyć na kilka dni na Maltę

i do Londynu.

Pojawiły się też niewielkie wypady w skały

oraz jeden bardzo pozytywny wyjazd z liną w Tatry ;)

Resztę czasu spędziłam na różnych praktykach i wyjazdach w teren, w większości z młotkiem w ręce.

I wydawać by się mogło, że już wychodzę na prostą, przynajmniej do czasu naprawy lewego kolana, jednak pod stopami natrafiłam na kolejny uskok, który zaburzył mi tą piękną utopię.
Jak pamiętacie, 2 lata temu miałam pamiętny wypadek, który sporo mi w życiu namieszał, kosztował mnie wiele cierpienia zarówno fizycznego jak i psychicznego. W wyniku pewnych zaniedbań i pominięcia niektórych objawów, które wystąpiły tuż po operacji, żyłam sobie w błogiej nieświadomości o tym, że cały czas w kolanie mam wrednego stwora gronkowcem złocistym zwanego. Bakteria dała o sobie znać tuż po terenówkach w Tatrach i mimo, że została wykryta w wymazie z blizny po przeszczepie, z której zaczął mi się wydostawać różny syf, sprawę nieco zbagatelizowałam biorąc jedynie antybiotyk. Dwie kolejne serie antybiotyku przepisanego przez lekarza nie pomogły i dopiero wizyta u kolejnego lekarza uświadomiła mnie o powadze mojej dolegliwości. Konieczna okazała się artroskopia

podczas której pobrano materiał z kolana do badań mikrobiologicznych oraz usunięto implant piszczelowy mocujący przeszczep więzadła. Pomimo tego, że znowu trafiłam na stół operacyjny, mogę mówić o ogromnym szczęściu, ponieważ bakteria nie dostała się do stawu i poza śrubą nie trzeba było nic usuwać.

Z drugiej jednak strony przeszczepiony ACL nie spełnia całkowicie swojej funkcji, być może z powodu zakażenia. Po operacji nie zostało mi nic innego jak tylko szukać kompromisu pomiędzy jak najlepszą opieką nad nogą, a nie zawalaniem tego czym się zajmuję. Sama operacja i codzienna rehabilitacja nie spowodowały u mnie żadnej rozpaczy, ale poirytowały i wyssały ze mnie spory zapas sił, zabierając czas, którego normalnie tak bardzo mi brakuje.

Dzień po zdjęciu szwów
W związku z moimi podróżami po szpitalnych zakamarkach życzę wszystkim, żeby w Nowym Roku nie tylko z rowerem było w porządku :P

Źródło: velonews.pl
Kategoria sama, do 50km