Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi yeti91 z miasteczka Gorlice/Kraków. Od 1 maja 2009r. przejechałam 48545.26 kilometrów w tym 3908.42 w terenie. Toczę się powoli, ale cały czas do przodu ;P z prędkością średnią 18.84 km/h.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
Grupetto Gorlice 2


Najciekawsze wyprawy:



Kwiatuszki alpejskie Passo dello Stelvio
Passo dello Stelvio 2010


Dookoła pomniejszone
Dookoła Polski 2009


Pielgrzymka pomniejszone
Pielgrzymka Rowerowa Rzeszów-Dębowiec 2009


Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy yeti91.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

zawody

Dystans całkowity:961.68 km (w terenie 590.50 km; 61.40%)
Czas w ruchu:35:24
Średnia prędkość:14.15 km/h
Maksymalna prędkość:74.52 km/h
Suma podjazdów:5718 m
Maks. tętno maksymalne:182 (93 %)
Maks. tętno średnie:158 (81 %)
Suma kalorii:3373 kcal
Liczba aktywności:23
Średnio na aktywność:41.81 km i 2h 57m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
57.17 km 40.00 km teren
03:43 h 15.38 km/h:
Maks. pr.:70.53 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Bop

Niewypał - Cyklokarpaty #4 Strzyżów

Niedziela, 27 czerwca 2010 · dodano: 01.07.2010 | Komentarze 1

Cudu się nie spodziewałam, ale nie myślałam, że będzie aż tak tragicznie. Cała moja forma padła ofiarą pracy. Codzienna pobudka o 4 rano, spędzanie całego dnia na kolanach i brak treningów, na które nie było ani siły ani czasu - to wszystko mnie wykończyło. Na początku jeszcze trzymałam się jakoś ale po kilkuset metrach podjazdu poczułam w nogach truskawkowe zakwasy, a moja wydolność też pozostawiała wiele do życzenia. Sama trasa bardzo urozmaicona i przez to ciekawa, poza tym świetnie oznaczona(dystans mega, nie wiem jak to dokładnie wyglądało na hobby, gdzie większość się pogubiła). Dużym niedociągnięciem był, moim zdaniem, emocjonujący, aczkolwiek bardzo niebezpieczny przejazd przez nieoświetlony tunel. Dobrze, że truskawki już się kończą, może w Pruchniku uda mi się zrehabilitować.



Dane wyjazdu:
50.00 km 40.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Bop

Uwaga na pękające gumy - Cyklokarpaty #3 Żegiestów

Sobota, 19 czerwca 2010 · dodano: 20.06.2010 | Komentarze 10

<
Pole, łyse pole powitało nas w Żegiestowie. Nigdy jeszcze czegoś takiego nie widziałam. Błotnisty parking, do którego najlepiej było dojechać terenówką, biuro zawodów na środku polany, a miejsce do umycia w bystrym potoku. Pomijając to wszystko pogoda też nie dopisała. Pierwsze kilometry w deszczu. Podjazd idzie mi dobrze, na górę wjeżdżam trzecia niewiele zsiadając z roweru. I pewnie utrzymałabym tę pozycję, gdyby...o tym dalej. Wjeżdżamy we mgłę i jedziemy kawałek wzdłuż wyciągu, następnie przechodząc na drugą stronę grzbietu zaczynamy zjazd stokiem. Jedzie się spoko, do pewnego momentu... Guma. Z tyłu. Zabieram się do wymiany, przy okazji gubię część zacisku w trawie, na szczęście po chwili ją znajduję. Już założyłam zapasówkę i zabieram się do pompowania, lecz powietrze ucieka dalej. Albo wentyl był rozwalony, albo to ja go rozwaliłam zakładając dętkę(mam za wąski otwór jak na samochodówkę)Po chwili dochodzi do mnie Ola z Krakowa, która z powodu niedziałającego hamulca musi zejść z trasy. Już mam się zabierać za łatanie, lecz miły zawodnik z Komańczy zlitował się nade mną i pożyczył mi swoją dętkę. Ola pomaga mi i po chwili zjeżdżam dalej. Coś czuję, że dalej jest nie tak. Na dole okazuje się, że mam flaka również z przodu i tym razem nie ma wyjścia, trzeba załatać. No problem, jeżeli jest sucho. Tylko, że dużo czasu zajmuje. Wielki problem jeżeli jest mokro i wszystko jest w bagnie. Samo wyczyszczenie zajęło dętki zajęło mi mnóstwo czasu, dobrze, że razem ze mną był Witek, zawodnik, który również złapał gumę. I tak sobie kleimy nasze dętki, bawię się z jedną łatką chyba z 20 min, po czym odrywam ją i kleję, a właściwie to Witek przykleja mi drugą. Trzyma dobrze, tylko nie ruszaj, bo odpadnie ;) Jakoś trzyma. I zabieram się do pompowania. Ale to jeszcze nie koniec. Powietrze ucieka dalej. Tylko nie wiem skąd. Okazuje się, że zawór w wentylu się odkręcił i zanim wymyśliłam czym by to zakręcić mija kolejne kilkanaście minut. Scyzoryk się przydał. Za pomocą pęsety dokręcam zawór i powietrze ucieka dalej. Bawię się z tym dalej, aż przestało uciekać, jednak nie wiadomo czy zaraz nie zacznie. Jadę dalej, tylko, że pojechałam nie w tą stronę, co trzeba jednak po 200m wracam się i już jadę dobrze. Za bufetem w prawo na podjazd, którym rok temu rozpoczęliśmy maraton w Wierchomli. Na początku strasznie ciężko jestem zamarznięta i nie mogę się rozgrzać. Dopiero na końcówce jedzie mi się dobrze, ale po mojej awarii straciłam chęci do jazdy i jadę tylko po to, żeby dojechać do mety. Już miałam nawet z trasy zjeżdżać. Z bacówki w stronę Runka znaną mi trasą, potem szlakiem na Jaworzynę, lecz w pewnym momencie trafiłam na podjazd pod schronisko pod szczytem. Właściwie to nie wiedziałam gdzie jestem, miejsce poznałam dopiero po Milce. Już nie pamiętam czy przed Jaworzyną czy po jechałam z odpiętym kołem z przodu. Jak się zapiąć nie umie to tak jest. W każdym razie szybkozamykacz był na open i nie wiem jakim cudem mi to koło nie odpadło, bo na zjazdach jechałam w miarę normalnie tylko czułam, że coś mi lata. Dopiero jak musiałam zejść z roweru, żeby zawinąć łańcuch na 1 z przodu, bo od podjazdu pod bacówkę przerzutka przednia nie była w stanie zrzucić mi łańcucha na 1, zauważyłam że mam odpięte koło. Dopiero w Szczawniku pan od mierzenia czasu pocieszył mnie, że to już końcówka i zostało tylko 4 km do mety. Aż wstyd było wjeżdżać z takim czasem na metę, ale zawsze jakieś punkty do generalki są. Cała moja dzisiejsza jazda była na zasadzie byle do przodu. Samotność towarzyszyła mi całą drogę, nie wiedziałam nawet która godzina, ani ile km za mną i przede mną, bo mi licznik padł.
A tak jeszcze ogólnie do trasy, to niezła była. Długie podjazdy, kamieniste zjazdy, znaczne różnice wysokości, typowy górski maraton, nawet prowadzenia było niewiele, jak już coś to tylko na krótkim odcinku. Podobała mi się, jednak moje awarie odebrały mi dzisiaj radość z jazdy. O ile trasa była dobrze oznakowana, to zabrakło mi na niej punktów kontrolnych i kogokolwiek z obsługi. W przypadku jakiegoś poważnego wypadku nie byłoby nikogo, kto by pozbierał nieszczęśnika. Po takim błotnym maratonie też przydało by się umyć, a nie do końca jestem przekonana, że bystra i lodowata woda w potoku nadawała się do tego najlepiej. Z Żegiestowa na pewno nie będę miała miłych wspomnień i będę chciała jak najszybciej zapomnieć o tym maratonie.
Dobrze, że przynajmniej druga kobieta z klubu nie zawiodła wygrywając na dystansie mini w swojej kategorii.
Podziękowania dla Oli, Witka i Pana Żaka z Komańczy, to dzięki wam w ogóle dojechałam.
I jeszcze przeprosiny Macieja, wróciłam do domu dopiero o 20.30, a testowanie przyczepki przez Ciebie w nocy nie byłoby najlepszym pomysłem.

Start i biuro zawodów na polanie

Start

Pierwszy podjazd

Ola z moimi dętkami

Prysznice

Zwyciężczyni Ania

Dane wyjazdu:
17.18 km 9.50 km teren
01:20 h 12.88 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Bop

Puchar Smoka - Folusz

Niedziela, 13 czerwca 2010 · dodano: 13.06.2010 | Komentarze 2

Życzyłabym sobie jak najwięcej takich zawodów. Po pierwsze miałam wspaniałe wsparcie kibica - Aniasza. Po drugie zarąbista trasa. Po trzecie wygrałam :)
Start jak zwykle w moim przypadku z opóźnieniem, zanim się rozbujam to trochę mija, w błoto jednak wjeżdżam trzecia. Teraz tylko jeden cel, być pierwsza na zjeździe. Wiem, że w dół mogę sporo zyskać. Udaje się, wspinam się z rowerem najszybciej jak mogę i zaczynam zjazd pierwsza. Prowadzę aż do drugiego przejazdu przez potok, za nim na podbiegu wyprzedza mnie Iwona Bednarczyk. Nawet jej nie gonię, bo po co skoro ona ma tylko jedno okrążenie i poza tym nie jest w mojej kategorii. Potem mały slalom między drzewami,znowu przez potok i żwirek. Wjeżdżam pierwsza na drugą pętlę z przewagą pozwalającą na w miarę spokojną jazdę, mogłabym w sumie szybciej jechać, ale po co jak nikt tu nawet czasu nie mierzy. Mimo zakwaszonych mięśni po truskawkach podbieg wchodzi w miarę łatwo i znowu zjazd. Jedzie mi się świetnie. Tylko przed wjechaniem w krętą ścieżkę między drzewami blokuje mi się łańcuch. Myślę sobie: Tylko nie teraz. Jakoś zamiast w przód zakręciłam pedałami w tył i poskutkowało. Jadę bez szarpania do mety, bo kolejna zawodniczka jest na tyle daleko, że nie muszę już teraz dawać z siebie wszystkiego.







foty Aniasza
Dzięki Aniaszku, Twój doping był bezcenny.

Dane wyjazdu:
35.67 km 28.00 km teren
02:52 h 12.44 km/h:
Maks. pr.:55.98 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Bop

Bez takich jaj proszę... - Cyklokarpaty Kąty

Niedziela, 6 czerwca 2010 · dodano: 07.06.2010 | Komentarze 1

Przepraszam za opóźnienie, czekałam aż pojawią się jakieś fotki ;P
Maraton w Nowym Żmigrodzie wspominam bardzo miło - to tutaj pierwszy raz wystartowałam w zawodach kolarskich i też odniosłam swoje pierwsze zwycięstwo :) I właśnie z takimi wspomnieniami jechałam do Kąt. Oczywiście na początku zapomniałam wziąć dokumentów do samochodu przez co spóźniłam się na mszę. Na szczęście oprócz tego już nic nie zapomniałam i dojechałam na miejsce bez problemów. Pogoda świetna, no może jak dla mnie trochę za bardzo grzało, ale chyba lepsze to niż deszcz. Jednak 2 dni słońca nie wystarczyły, żeby wyschło błotko, więc kąpiel w bagnie zaliczona. Też nie spodziewałam się wrócić z trasy sucha i czysta. Początek ostry, od razu pod Grzywacką, czyli tak jak rok temu, tylko, że teraz jedzie mi się znacznie lepiej, z roweru złażę tylko dwa razy i tylko na chwilę i tylko dlatego, że ludzie przede mną zaczęli prowadzić. Przed samym szczytem wyprzedza mnie zawodniczka z Iskry Głogoczów jadące na mini, ale na pierwszym kamienistym zjeździe wyprzedzam ją i jeszcze kilkunastu innych. Gdzieś trzeba nadrabiać straty pod górę ;)Problemy zaczynają się na błotnistym zjeździe. Moja Kenda w ogóle nie trzyma i tył tańczy jak nie wiem co. Zaliczam trzy gleby na krótkim odcinku i trochę mnie to załamuje. Dobrze, że kolejny zjazd już po kamieniach, to mogę trochę nadgonić. Z moją sklerozą nie pamiętam dokładnie trasy, wiem tylko, że w pewnym momencie wypadamy na asfalt i na jednej hopce wyprzedza mnie zawodnik z numerem 203, z czego korzystam i siadam mu na koło i jadę tak prawie do początku podjazdu pod Kamień. (Dzięki za ciągnięcie :)). Długi podjazd o niewielkim nachyleniu to to co lubię najbardziej, jeżeli chodzi o jazdę pod górę. Nawet udaje mi się wyprzedzić kilka osób. Po terenowym zjeździe przyjemny widokowy odcinek przez łąki, przejazd przez kładkę i zaczynamy męczarnię, czyli podejście pod Grzywacką zielonym szlakiem. Jechać się nie da, pozostaje tylko pchanie roweru. Dopiero przed samym szczytem wsiadam na Bopa i jadę. Zjeżdżamy tą samą drogą, którą zaczęliśmy nasz wyścig, czyli kolejna zmiana. Na samym dole skręcamy w prawo i jedziemy trasą XC z Pucharu Smoka, tylko w drugą stronę. Tutaj tracę najwięcej, bo gdybym miała dobre opony to mogła bym spokojnie jechać, z moją Kendą Komodo muszę trochę poprowadzić. W pewnym momencie na zjeździe należy skręcić w prawo i oznakowanie tego skrętu faktycznie jest kiepskie o czym wcześniej poinformował mnie gościu stojący na poboczu. Może gdyby rozciągnęli taśmę w poprzek drogi to tyle osób nie skróciłoby w tym miejscu trasy. Ja jadę prawidłowo i dalej walczę z błotem. Rzuca mnie na wszystkie strony, jakoś udaje się uniknąć gleby. Błotnisty odcinek po płaskim jest dla mnie męką, dobrze, że do mety już niedaleko. Wjeżdżam na metę właściwie nie wiem która i wyniki zmieniają się co kilka minut. Najpierw jestem druga, a za chwilę trzecia, Potem znów druga i po chwili ponownie trzecia. Już sama nie wiem o co chodzi i razem z Natalią udajemy się dowiedzieć co się dzieje i jakim cudem zawodniczka, która nie ukończyła maratonu może być na pierwszym miejscu. Potem zaczęli wymyślać z dodawaniem minut karnych, lecz dopiero zapiski z punktu kontrolnego wyjaśniły wszystko. Ogólnie z czasami, wynikami było jedno wielkie zamieszanie. Część osób celowo skracała sobie trasę, a inni ją po prostu pomylili, jednak niektórzy potrafili się cofnąć i jechać do końca tak jak należy. Nie wiem kto wymyślił karne minuty i nie wiem na jakiej podstawie obliczył, że przejechanie ominiętego, błotnistego odcinka zajęłoby 15 min., podczas gdy tak naprawdę przejechanie go zajmowało znacznie więcej czasu i uważam, że zawodnikom, którzy nie jechali do końca tak jak trzeba należała się jednoznaczna dyskwalifikacja, ponieważ jest to niesprawiedliwe wobec tych, którzy od początku do końca męczyli się jadąc wyznaczoną trasą.
A co do mojej jazdy... Zwalać na opony nie będę, ale przez nie straciłam sporo, może nawet kilkanaście minut. Myślę, że swoje zrobił też brak terenowych treningów, cały maj, nie licząc zawodów, przesiedziałam na szosie :( Ale tak ogólnie jestem zadowolona, bo ani rower nie nawalił, ani też ja nie nawaliłam. Jechało mi się o niebo lepiej niż rok temu. Dla porównania, chociaż trasy nie były identyczne: rok temu czas 4h 8min wystarczył na to, żeby wjechać na metę jako pierwsza kobieta na Mega, w tym roku czas 2h 49min dał mi drugie miejsce na nie wiem ile dokładnie kobiet, ale chyba 7 startowało, bo wiem że kilka nie ukończyło, a na wynikach są tylko Ci co ukończyli. Nawet bardziej niż sam puchar cieszy mnie to, że są jakieś postępy. Fotki z pudła nie będzie bo zapomniałam sobie włożyć bluzkę pod koszulkę klubową i debilnie to wygląda.
Gratulacje dla Natalii:)


Dane wyjazdu:
14.49 km 14.00 km teren
01:06 h 13.17 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Bop

Puchar Smoka - Osiek Jasielski

Niedziela, 9 maja 2010 · dodano: 13.05.2010 | Komentarze 3

Dawno mnie tu nie było, bynajmniej nie z powodu matury. Jakieś choróbstwo mnie dopadło, ale mimo to wystartowałam w niedzielę w drugich zawodach z cyklu Pucharu Smoka. Co by tu dużo pisać. Mimo niedomagań zdrowotnych jechałam 1 aż do momentu, w którym przerzutka mi nawaliła. Dzięki szybkiej wymianie roweru mogłam jechać drugie okrążenie, ale po szaleńczym młynku nie miałam już siły. Dojechałam 3.
Dzięki za pomoc na trasie.









Dane wyjazdu:
48.04 km 25.00 km teren
02:36 h 18.48 km/h:
Maks. pr.:50.04 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Bop

Oblężenie twierdzy - Cyklokarpaty Przemyśl

Sobota, 1 maja 2010 · dodano: 03.05.2010 | Komentarze 5

Pierwsza edycja cyklokarpat za mną. Frekwencja oszałamiająca. Na starcie stanęło ok. 350 uczestników, z czego kobiet na dystansie mega aż 13, w tym 7 w mojej kategorii. Piszę "aż", bo zazwyczaj ta liczba kobiet na mega nie przekracza 10. Trasa bardzo szybka, łatwa i cały czas z górki na górkę. Dosyć dużo asfaltu, zjazdy głównie polnymi albo leśnymi drogami. Nie lubię takich tras. Najgorsze było to, że zaspałam sobie przed startem i wylądowałam bliżej końca niż początku. Próbowałam się jakoś przebić do przodu, ale na podjeździe to raczej zbliżałam się do zadku maratonu. Na samym końcu wyprzedziła mnie zawodniczka z Wojnicza, jednak jak tylko zaczął się zjazd to zaczęłam odrabiać stratę i byłam już na 3 miejscu, a właściwie to wtedy nie wiedziałam, która jestem. Znowu podjazd i powtórka. Tym razem po zjeździe już trzymałam się na 3 pozycji i powiększałam przewagę. Tak więc udało mi się wskoczyć na pudło :) Oczywiście jestem zadowolona, ale czuję, że to nie było to. Przede wszystkim- nie nowość- ciężko na podjazdach, coś jakby niewyspanie dało się we znaki. I jeszcze nowość - jak nigdy brakowało mi siły w nogach. Nauczyłam się wreszcie jeździć na niższych biegach oszczędzając kolana, ale za to nie mam takiego kopa w nodze jak dawniej.
Wyniki
czas 2:07:43
3 miejsce kobiety OPEN mega
3 miejsce K1 mega
Info dla Ośki wygrała zawodniczka z teamu Chacarron Macarron xD
Fotki








Dane wyjazdu:
11.75 km 9.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Bop

Puchar Smoka - Kąty

Niedziela, 25 kwietnia 2010 · dodano: 25.04.2010 | Komentarze 5

Pierwsze ukończone zawody w tym roku ;)Bop tym razem nie zawiódł i dojechał bez problemu do mety. Start o 13, zawodniczki w mojej kategorii(kobiety powyżej 16 lat) miały do pokonania masakrycznie długi dystans mierzący 3,5km ;P Mimo tego, że tak krótko, to bardzo treściwie z 2 km miejscami bardzo stromym podjazdem na początku. Właściwie od startu starałam się wydrzeć do przodu, jednak po chwili sprintu zaczął mi się odwiązywać numer startowy i gdy zawisł na ostatnim sznurku i zaczął trzeć o koło musiałam się zatrzymać i na szybko go prowizorycznie przywiązać, tak żeby nie odpadł na zjeździe. Patrzyłam tylko jak mnie wszystkie dziewczyny wyprzedzają, ale dawka adrenaliny spowodowała, że dostałam kopa i na górze przesunęłam się na drugą pozycję, którą utrzymałam do końca.
Gratulacje dla Mateusza - 3 miejsce i podziękowania dla szosowców za kibicowanie :)

Przed startem

Zwyciężczyni w mojej kategorii Ewelina Szybiak(Resovia)

Na mecie

Prezes na zjeździe

Trener guma, dalej nie jadę ;P

Dekoracja młodzik

Dekoracja kobiety powyżej 16 lat

Dane wyjazdu:
3.50 km 3.50 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Bop

Hak

Sobota, 20 marca 2010 · dodano: 20.03.2010 | Komentarze 1

Ja pierniczę, co za tydzień. Tragiczny, pechowy i nie wiem jeszcze jak to inaczej określić.
Zawody Przełajowe w Przemyślu
Hak... urwany 5 m po starcie. Nie wiem jak ja to zrobiłam.
Gratulacje dla Pawła za zajęcie pierwszego miejsca w kategorii Orlik.
Trasa © yeti91

Objazd trasy © yeti91

Węzeł gordyjski © yeti91

Prezes na trasie © yeti91

i zwycięzca © yeti91
Kategoria zawody, z kimś, teren, do 50km


Dane wyjazdu:
61.72 km 40.00 km teren
04:12 h 14.70 km/h:
Maks. pr.:62.75 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1275 m
Kalorie: kcal

Jednorożec

Poniedziałek, 5 października 2009 · dodano: 05.10.2009 | Komentarze 2

Już ostatni maraton w tym roku. Cel- wystartować i dojechać do mety, niezależnie od miejsca będę zadowolona. Kibiców tym razem nam nie brakowało. Przyjechała ekipa z Sącza z dwoma rowerami ale tylko jedną parą butów xD Na samym starcie honorowym ustawiłam się za bardzo z tyłu i potem ciężko było gonić resztę, zwłaszcza na wąskiej ścieżce. Na pierwszym podjeździe wyprzedziłam parę osób prowadzących rowery. Wjechałam bez zsiadania, ale nie wiem czy to było dobre rozwiązanie. Coś mi łańcuch zaczął przeskakiwać, ale nie było tragicznie, tylko raz mi spadł na zjeździe. Nie pamiętam dokładnie trasy, bo była tak pokręcona, że nawet mimo dobrego oznakowania co druga osoba gdzieś ją pomyliła. Cały czas z górki na górkę. Dużo szutru, polnych i leśnych dróg, za dużo asfaltu. Były też krótkie odcinki typowo terenowe, ale jak dla mnie za krótkie.I zdecydowanie za sucho, zamiast błota na sobie,byłam tylko skurzona. Miło wjeżdżało się drogą krzyżową na Liwocz, jak turyści bili nam brawo. Wjechałam na górę bez zsiadania. Potem zjazd i właśnie tu zawaliłam, dosłownie zawaliłam. Na najostrzejszym chciałam wyprzedzić pewnego starszego maratończyka, który zjeżdżał strasznie wolno. Wjechałam w jakąś dziurę i poleciałam. Rozwaliłam kolano, ale nie bolało mnie jakoś strasznie, więc zebrałam się i pojechałam dalej mimo namów goprowców, żebym z nimi została. Potem jeszcze raz wywaliłam rozwalając tym razem tylko róg. Odpadł, i został na wieki zagrzebany w liściach. Nawet nie myślałam o tym, żeby szukać kawałków tylko ruszyłam dalej, jadąc kawałek z zawodnikiem nr 118, który miał problem z uciekającym powietrzem z dętki. Jechałam, ale już bez szarpania, starałam się raczej oszczędzać kolano, żeby tylko dojechać. Jeszcze jakieś 5 km przed metą pojechałam w lewo za oznaczeniami. Tylko, że to nie były oznaczenia do mety, tylko wcześniejsze. Dopiero jak zauważyłam, że jadę nie w tą stronę co trzeba, zawróciłam. I po co mi te dodatkowe km, w tym powrót cały czas pod górkę. Tym sposobem dodałam sobie jakieś 3km jak nie więcej. Trochę wkurzona, a zarazem szczęśliwa, ze udało mi się dojechać dotarłam na metę po ponad 4h.
5 w Jaśle, ale 4 starty w tym sezonie wystarczyły, żeby zająć 2 miejsce w generalce :)
Dzisiaj kiedy to piszę to jestem w trakcie terapii warzywnej tzn. okład z kapusty na kolanie xD Mam nadzieję, że pomoże, w każdym razie wczoraj tak nie bolało. Ta adrenalina... A może zastosować buraka xD
Pozdro dla kibiców z NS ;)
Jeszcze przed bum © yeti91


Dane wyjazdu:
50.93 km 32.00 km teren
04:04 h 12.52 km/h:
Maks. pr.:74.52 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1143 m
Kalorie: kcal

Sprzęt to jednak czasem wszystko

Niedziela, 9 sierpnia 2009 · dodano: 09.08.2009 | Komentarze 1

I właśnie dzisiaj było wszystko. Po wczorajszym zapewnieniu, że ma działać tak jak trzeba wystartowałam w kolejnej edycji cyklokarpat, tym razem w Strzyżowie. Na pocz. start honorowy, ustawiłam się z tyłu, ale bez problemu przebiłam się do przodu sypiąc 40km/h na prostym. Później skręt w prawo i zaczęło się. Po pierwszych 100m podjazdu spadł mi łańcuch z dolnego kółeczka i następne 100m pod górę i znowu to samo. Załamka. Po dobrym starcie już taka strata. Podjazd, bufet i przez las w miarę płaską drogą. Już nawet nie pamiętam dokładnie trasy, cały czas byłam skupiona tylko na tym, żeby mi łańcuch nie spadł, a spadł 15 razy. Tak właśnie, 15 razy musiałam zsiadać z roweru i zakładać łańcuszek w tym kilka razy spadł mi z dwóch kółek na raz i jeszcze z korby, a miało działać... A żeby było milej na jednym zjeździe nie wiem jakim cudem wypadła mi pompka i jeszcze odpięła się sakwa pod siodło. W celu odrobienia strat na zjazdach prułam ostro jak burza wyprzedzając kogo się dało i oczywiście w ten sposób ustanowiłam nowy rekord prędkości 74,52km/h :)
w efekcie co najmiej 30min straty wywołanej nieposłuszeństwem sprzętu zajęłam 4, czyli najgorsze dla sportowca miejsce.
Cóż za mina.... © yeti91